Witam,
Dziś na blogu dość osobisty wpis, który mam nadzieję zainspiruje kogoś do głębszych przemyśleń..
Jest on również dedykowany mojemu partnerowi, który nigdy wcześniej nie był takim niesamowitym wsparciem i jak sam mówi:
„nie mogę się napatrzyć na Twój rozwój”
Osobiście uważam, że żyjemy w bardzo wymagającym świecie, codziennie pędzimy do pracy, szkoły, za pieniądzem i za karierą. Ja również uczestniczę w tym wyścigu- chcąc czy nie chcąc dałam się wciągnąć.
Dużo pracuję, zarówno na siłowni jak i w domu, ale jest to mój wybór i świadoma decyzja, mimo iż czasami cierpią na tym najbliżsi bo poświęcam im mniej czasu, nawet mój labrador ma skrócone spacery
Wiem, że jest to chwilowe i wszystko ma na celu przybliżyć mnie do mojego celu, aczkolwiek skłamałabym, gdybym napisała ze jest łatwo. To trochę jak proces redukcji, wiesz, że nie będzie tak zawsze, ale bycie w deficycie kalorycznym czasami daje w kość i masz ochotę tym rzucić, zamówić take away i zjeść pudełko lodów!
Codziennie wstaję rano i otwieram moją listę zadań, wykonuje pewne czynności jak maszyna, niektóre zajmują mi więcej czasu, a niektóre przesuwam na inny dzień, bo np. coś wyskoczyło lub zwyczajnie brakło mi dnia lub chęci. Pracuję z ludźmi, codziennie słucham drugiego człowieka i myślę jak ja mogę mu pomóc, jak przybliżyć go do celu, bądź jakich narzędzi użyć, by zmienił swoje życie na lepsze, a raczej na bardziej wartościowe.
Od dziecka dużo ode mnie wymagano, pamiętam, że nie mogłam wyjść z domu dopóki łóżko nie było zaścielone, jak tylko byłam na tyle wysoka aby dosięgnąć do zlewu moim codziennym obowiązkiem było zmywanie, w każdą sobotę wycierałam kurze, odkurzałam, przed świętami było mycie okien i szkła. Chcąc wyjść wieczorem na imprezę potrafiłam wypucować cały dom, do tego w szkole zawsze byłam w pierwszej 4 najlepszych uczniów, ocena trójka była dla mnie porażką i wstydziłam się pokazać rodzicom dzienniczek. Jestem za to bardzo wdzięczna moim rodzicom , nauczyłam się dyscypliny i bycia obowiązkowym, aczkolwiek czasami łapie się na tym, iż wymagam bardzo dużo od moich podopiecznych i partnera, jakby to było coś naturalnego. Od ponad roku pracuję nad sobą, trenuje indywidualne podejście, więcej rozmawiam z drugim człowiekiem, aby go zrozumieć, nigdy nie porównuje i nie oceniam ludzi.
Jeżeli ktokolwiek myślał, że trener personalny to jedynie osoba, która towarzyszy ci podczas treningu i liczy Twoje powtórzenia to jesteś w błędzie, gdyż świat fitness bardzo się zmienia, również po czasach covidu ludzie zaczęli odczuwać większą potrzebę budowania relacji i kontaktu. Nasz zawód powoli „zahacza” o psychologię, ale jest to inspirujące i pcha nas do ciągłego rozwoju.
Parę tygodni temu doświadczyłam „spadku formy”, uczucia jakbym się „wypalila”, nic nie przynosiło mi przyjemności, wstawałam zła, że znowu jest 5 rano, ciemno , a ja muszę wyprowadzić psa, zjeść coś, spakować torbę, bo zaraz mam sesję na siłowni a ktoś może zostać we własnym, ciepłym łóżeczku. Podróż na moją sesję z trenerem nie była już długo wyczekiwaną chwilą tylko smutnym obowiązkiem, zaniedbałam dietę, spadły moje wyniki w pracy.
Zaczęłam się biczować, że powinnam być dużo lepsza, że mam już doświadczenie i nie wolno mi mieć takich stanów, że ktoś ode mnie wymaga i na mnie liczy, więc muszę pokazać, że można wszystko. Każda, nawet mała porażka rodziła myśli w mojej głowie, że jestem słaba, że mam za mało wiedzy, że nie umiem dysponować swoim czasem i mam zaległości, że nie mam prawa być zmęczona, bo jestem młoda, że inni mogą więcej, więc czemu ja stoję w miejscu. Nagle zapomniałam o tym wszystkim czego dokonałam w przeciągu całego roku, jakie cele zrealizowałam, było to dla mnie tak oczywiste, że nie uważałam tego za powód do dumy. Chciałam cały czas czegoś więcej, codziennie powtarzałam sobie, że można to zrobić lepiej. Ale tak naprawdę-lepiej od czego? Tak właściwie to- do czego porównuje to moje lepiej?
Długo rozmawiałam z moim „szefem”, przyjacielem i mentorem Maćkiem i umówiłam się na rozmowę z psychoterapeutką. A później porozmawiałam bardzo szczerze z moim partnerem, obie te osoby pomogły mi zrozumieć, że powinnam troszkę zwolnić, by znaleźć czas na docenienie tego co już mam. Nacieszyć się tym, przestać traktować życie jak listę rzeczy do zrobienia i „odznaczenia jako completed”.
Wzięłam kartkę i długopis i spisałam listę rzeczy, które udało mi się osiągnąć, później Maciek podesłał mi moje cele biznesowe i prywatne na 2021, które założyłam sobie w styczniu i okazało się, że wszystkie zostały zrealizowane nawet z nawiązką przed listopadem. Dlaczego tego nie widzę? Bo biegłam: zadanie, misja, wykonanie i next! Do pełni szczęścia zabrakło własnej pochwały, chwili wytchnienia, by dostrzec gdzie byłam a gdzie jestem teraz i czas to docenić…
Życie jest fascynujące i niespodziewane, ale pośpiech może to wszystko zniszczyć, więc drogi czytelniku/ czytelniczko zatrzymaj się na chwilę, doceń co masz, powiedz drugiej osobie jak bardzo jest ważna dla Ciebie, a ogarnie Cię ten bardzo pożądany spokój ducha. Wstając codziennie rano podejdź do lustra i powiedz głośno jedną cechę, za co kochasz siebie najbardziej, jestem pewna ze codziennie będzie to inna rzecz…
Nie pozwól sobie wmówić, że nie jesteś wystarczająco dobra/y, bo tylko Ty wiesz ile z siebie dałas/eś!
A ty gdzie dziś jesteś? Biegniesz, czy raczej raczkujesz i masz czas dostrzec więcej?
Koniec roku to perfekcyjny czas na podsumowania, mam nadzieję, że również Twoja lista powoduje uśmiech na Twojej twarzy i budzi uczucie dumy.
-Coach Monika-