Cześć Wam!
Wiem, że dawno mnie tu nie było, ale nie ukywam, iż ostatnie 10 tygodni nie bylo łatwe w moim życiu zarówno prywatnym jak i zawodowym i pisanie bloga było ostatnią rzeczą o której myślałam… A szkoda , bo powinnam przelać swoje uczucia na laptopa, by samej sobie ulżyć, a jednocześnie uzmysłowić innym, że to naturalne mieć gorszy okres, chcieć zostawić wszystko i gdzieś daleko wyjechać, rzucić w kąt tą całą karierę zawodową, pogoń za pieniądzem, diety i treningi i być absolutnie wolnym człowiekiem bez zobowiązań i celów.
Tylko na jak długo poczułabym się wtedy szcześliwa? Czy to jest naprawdę coś, czego chcę dla siebie? Czy chcę żyć z dnia na dzień, bez planu i bez pomysłu na siebie i moją przyszłość? Nie!
Dlatego dziś, po przepracowaniu tego tematu w głowie pełna sił i energii siadam do laptopa i chcę się z Tobą podzielić moimi odczuciami…
Skąd taki cytat w tytule? Otoż, dlatego, iż jestem w fazie transformacji mojego ciała, weszlam na kolejną w moim życiu redukcję (dla przypomnienia zaczęłam swoją przygodę z trenerem i prawdziwym odchudzaniem w 2017) i jest to zdecydowanie jeden z trudniejszych etapow, ponieważ dziś, jako trener personalny jestem świadoma zarówno mojego ciała jak i psychiki i niestety jak sprytnie “oszukiwać”.
Zatrudniłam jednego z najlepszych trenerów personalnych o jakim mogłam marzyć, chociaż nie ukrywam, że czasem jego “pogadanki na temat mindset” wychodzą mi bokiem i przewracam oczami na lewo i prawo 😉
Zaczęłam dokładnie 12-tego kwietnia kiedy otwarto siłownie w Anglii z waga- wstyd sie przyznać 78 kg!!! Tak, przytyłam podczas tych wszystkich lockdownów, mimo, iż cały czas byłam aktywna, moje jedzenie nie było dopracowane, rzuciłam sie na moje ukochane weglowodany wmawiając sobie ze przecież i tak je spale i nadal utrzymuje deficyt. Do tego doszło zajadanie stresu przez ciągłą niepewność o przyszłość w branży fitness plus prywatne problemy, między innymi zakup domu podczas pandemii.
Plan był prosty, zredukuwać moją wagę, marzyłam o pieknej sylwetce z płaskim, umieśnionym brzuchem niczym z katalogu, na konsultacji oczywiście powtarzałam, że zrobię wszystko co trzeba, że odłożę alkohol, smakołyki, że będę trenować do utraty tchu byle to osiągnąć.
Dziś mija 14 tydzień mojej przygody i ważąc 68 kg nie do końca jestem zadowolona ze swojego progresu, ale najbardziej żałuję, że odpuszczałam po drodze. Oczywiście mogę podać milion wymówek dlaczego tak wyszło, ale prawda jest taka, że nie dałam z siebie 110% każdego tygodnia. Ostatnie dwa tygodnie: Sześć jednostek treningowych, kroki na wysokim ppoziomie, zero podjadania i alkoholu, traker uzupełniony szczerze i solidnie, a waga 1,5 kg w górę i ani myśli spadać. To całkowicie mnie zniechęciło, waga pokazywala coś czego nie mogłam zrozumieć, czułam ze robię 10 kroków do tyłu mimo iż więcej z siebie daję, stres był na niesamowicie wysokim poziomie, dużo pracy, mało odpoczynku, ulubione sesje przestały być przyjemnością, bo wiedziałam , że trener będzie zadawał milion pytań, robił pomiary i zdjęcia, a ja w lustrze widzę tylko przegraną kobietę.
Ogólnie nie byłoby w tym nic strasznego gdyby nie fakt, że zaplanowałam sobie sesję zdjeciową w sierpniu “w nagrodę” 😉
BTW- dlaczego nie chciałam jakies fajnej kiecki w mniejszym rozmiarze jako nagrody tylko blask fleszy????????
Po co mi to było?
Takie myśli miałam w głowie, chciałam zrezygnować, bo robiło się ciężko i niewygodnie. W przeszłości często tak miałam, na szczęście zawsze zdarzało sie coś,co nie pozwalało odpuścic. I tym razem tak było: szczera pogadanka z trenerem, przyznałam się, że na chwilę obecną mam to w d… i że bardzo żałuję, że zgodziłam sie na tą sesje bo wywalam tylko pieniądze w błoto oraz marnuje miejsce innej osobie.
Całkowita zmiana planu działania przyniosła efekty szybciej niż myślałam: miałam trenować tylko 2 razy w tygodniu, za to codziennie robić godzinę cardio oraz spać, spać i jeszcze raz spać. 9 godzin dziennie….
Powinniście widzieć moją minę: ale że jak? bez sztangi? hantelki każesz mi zamienić na bieżnię? Aż tak bardzo mnie nie lubisz? Spać? Tyle godzin? Ale po co? Szkoda dnia! Oczywiście jak wiecie z trenerem się nie dyskutuje, to nie targ z warzywami 😉
Dwa dni- 8,5 godziny snu każdej nocy, 1 kilogram mniej na wadze, więcej kalorii w posiłkach, uśmiech na twarzy, spokojniejsza głowa, poranny rowerek z dobrym materiałem na telefonie na siłowni i już nie moge się doczekać jutrzejszej sesji z trenerem! (chyba będą robione zdjęcia sylwetki)
Zapewne nie będę wyglądać na tej sesji jak sobie wymarzyłam, mój brzuch nie bedzie “wow”, ale jest to kolejny punkt w moim życiu, który pokazuje, że warto łamać bariery. Nie będe kłamać, jest tak ciężko jak przed zawodami w trójboju, długotrwaly deficyt kaloryczny robi swoje, jest presja, ktoś wyżej liczy na mnie, ktoś poświęcił swój czas, aby mnie tam doprowadzić.
Ale z drugiej strony… czasu nie cofnę, mogę tylko wyciagnąć wnioski, to nie musi być moja ostatnia sesja zdjeciowa, mogę dalej pracować nad swoim ciałem i umysłem. Do tego, dzięki sesjom bardzo rozwinęłam się jako trenerka, mam więcej zrozumienia dla moich podopiecznych, ale też więcej narzędzi, aby pomóc im osiągnąć to po co przyszli.
Tak naprawdę 4 lata temu w niedzielne popoludnie prawdopodobnie dopiero zwlekałabym sie z łożka z kacem po sobotnim imrezowaniu lub zamawiałabym pysznego tłustego kebaba i otwierała wino 😉 Więc z uniesioną głową mówię sobie: i tak już dużo zrobiłas, poznałam kobiety które niestety nigdy nie odważyły się na zmiany z różnych powodów, kręcą się w błędnym kole bo brak im odwagi do zmian.
Jeśli doczytałaś/eś do końca i potrafisz znaleźć w swoim życiu podobne momenty, wiedz, że to normalne, bo jesteśmy tylko ludźmi.
Najważniejsze to nakierować swoją głowę na myślenie co już udało Ci się osiągnąć, a nie na porażkę. Rozwój, rozwój i jeszcze raz rozwój…
Bo nie potykają sie tylko Ci, co stoją w miejscu…..
Zostawiam Was z przemyśleniami!
P.S. Jak dorosnę do tej decyzji to udostępnię zdjęcia :”przed i po”.
Póki co załaczam link do krótkiego filmiku z moich trenigów, a poniżej wideo z sesji z trenerem 😉
Trenerka Monia