Witam,
Dzisiaj chciałabym podzielić sie z wami moimi odczuciami na temat mojej transformacji którą zaczęłam dokładnie 12 kwietnia pod okiem rewelacyjnego trenera. Cel był wiadomy- redukcja, wymodelowanie sylwetki oraz ogólna poprawa samooceny. Oczywiście zyskałam o wiele więcej, ale o tym poźniej.
Przyszłam tam zagubiona, załamana wiecznymi lockdownami, sfrustrowana, co przekładało się na moje wybory żywieniowe, mniej ruchu bo nigdy nie byłam fanką treningów domowych. Rosnący brzuch ukryłam pod luźniejszą bluzą, ogarniała mnie rezygnacja że już nigdy nie wrócę do mojej pracy na siłowni, bo rząd szybciej otwierał bary i restauracje niż moje miejsce pracy. Wiedziałam że trochę przytyłam ale jak zobaczyłam zdjęcie zrobione przez trenera- było mi mega głupio…. samej przed sobą…Pomyślałam sobie, dobra! jesteś teraz w tym a nie innym punkcie,zakasaj rękawy i zacznij działać!
Na naszej pierwszej konsultacji padło wiele drażniących i niewygodnych pytań od trenera typu: dlaczego? po co? gdzie chcesz być za miesiąc czasu a gdzie za 2 lata? Po co chcesz schudnąć? Itd….. Z babami tak jest, niestety nie jesteśmy takie proste w obsłudzie jak faceci, nasza psychika funkcjonuje inaczej. Więc cierpliwie odpowiadałam na pytania, marząc jednocześnie o nowym planie treningowym i zniecierpliwiona chciałam zacząć natychmiast!!! Dodatkowo- spontanicznie z moimi chłopakami- Maćkiem i Kubą zdecydowaliśmy ,że uwieńczeniem naszych transformacji będzie sesja zdjęciowa, która odbyła się właśnie wczoraj. Byliśmy prowadzeni przez tą samą osobę, wspólnie się wspieraliśmy i motywaliśmy. Tak- my trenerzy jestesmy tylko ludźmi i również redukcja nie jest dla nas łatwa, to zawsze wiąże się z wyrzeczeniami, pracą na treningu na 110%, dodatkowym cardio lub spacerem by kroki dobrze wyglądały, rezygnacją z ulubionych trunków, przekąsek, dodatków i tych innych pieknie wyglądających restauracyjnych dań.
Pierwsze tygodnie nie były łatwe bo ciało musiało zaadoptować się do zmian, do niskiej podaży kalorii i zwiekszonej aktywności fizycznej, ale była adrenalina bo i waga leciała w dół wiec motywacja wzrastała. Po około 11 tygodniach kiedy termin sesji się zbliżał, a ciało było dalekie od ideału dodatkowo waga sie zatrzymała, poziom stresu wzrósł, a ja poleciałam do Polski na wesele (wiecie jak wyglądają nasze polskie wesela) przyszedł kryzys. Po urlopie wróciłam z dodatkowym kilogramem, na trenignu pojawiałam się jak za karę, gdzie wcześniej nie mogłam się doczekać kolejnej sesji, na pytania odpowiadałam półsłówkami aż wkońcu w złości powiedziałam ze mam już dość i marzę kiedy to się skończy i że żałuję, że się zgodziłam na tą sesję bo marnuje tylko miejsce komuś innemu. Oczywiście szybko te słowa odszczekałam bo był to wyraz braku szacunku do mojego trenera który przez sekundę we mnie nie zwątpił, obiecał że zdjęcia będą super i że osiągniemy to co założyliśmy sobie na poczatku.
Wróciłam do domu i musiałam przeanalizować raz jeszcze moje cele i marzenia, zrobić porządek w głowie. Uspokoiłam się, zaczęłam pracować nad malutkimi szczegółami o które poprosił mnie trener, w 100% zaufałam temu człowiekowi. Spisałąm na kartce raz jeszcze po co to robię i co już dzięki temu zyskałam, powiesiłam to na mojej tablicy w pokoju do pracy. Odsunęłam sesję zdjęciową na bok- to nie był główny cel dlaczego wynajęłam trenera, to dzięki niemu staje się lepszą trenerką, narzeczoną, córką, siostrą i przyjaciółką. Postrzegam rzeczy wokół z innej perspektywy, więcej rozumiem, więcej pytam, analizuję i działąm. Prowadzę ludzi zarówno na siłowni jak i online, rozmawiam z kobietami, pracuję w teamie, więc oczekuję dużo rownież od siebie, nie chcąc nikogo zawieźć a jednocześnie być pomocna. Cała wspołpraca dała mi dużo pewności siebie, podciągnęłam się z zakresu podejścia do treningu, planowania, a także samej relacji z drugim człowiekiem. Potrafię głębiej przeanalizować cele moich podopiecznych, czuję że mam więcej narzędzi do pracy, podszkoliłam mój warsztat, plus zrozumiałam ze posiadanie coacha daję mi chwilę wytchnienia od pracy, mogę zapomnieć o całym świecie i przez godzinę zrealizować coś do przyniesie mi benefity w przyszłości.
Myślicie, że opuszczam mojego trenera? Nigdy w życiu! Ustaliliśmy sobie kolejne cele, także będę Was informować jak mi idzie- plan jest ambitny- lecimy po deadlift 180 kg 😉 Logiczne że mogę tego dokonać, wczesniej czy później….
Kiedyś zrobiłam ten błąd, zakończyłam wspólpracę myśląc, że wiem już wszystko i sobie poradzę sama… Oczywiście kilogramy wróciły po pewnym czasie, przestałam sie starać bo brakowało mi kogoś mądrzejszego ode mnie kto by mnie pociągnął do góry i postawił poprzeczkę… Jestem zadaniowcem, tego potrzebuję. O! to kolejna rzecz której się nauczyłam na przestrzeni ostatnich miesięcy: otwarcie mówić o swoich potrzebach i znaleźć narzędzie do ich realizacji.
Po drodze wiele razy usłyszalam pytania typu : po co to robię? Po co zatrudniam trenera, będąc sama trenerką? Dlaczego nie pije alkoholu będąc w Polsce na wakacjach z rodziną i znajomymi? po co na dniu wolnym wstaje o 6 rano na trening?
Na szczeście mój mocny charakterek zawsze wygrywał i dyplomatycznie odpowiadałam ale nigdy nie potrafiłam zrozumieć dlaczego ktoś miałby mi mówić jak mam żyć lub jak mam wydawać własne pieniądze?
Dziś, po 16 tygodniach jestem szczuplejsza o 12 kg i zadowolona ze swojego odbicia w lustrze, oczywiście chcę więcej, aczkolwiek już bez pośpiechu, chcę w pełni się tym cieszyć a nie stresować, poza tym korzystać z życia towarzyskiego.
P.S Jako zwieńczenie całej mojej metamorfozy dostałam oficjalne pozwolenie na weekend jedzenia i picia czego tylko chcę i w ilościah jakie tylko pomieszczę, więc uwierzcie na słowo, że na czekoladę już nie mogę patrzeć a prosecco straciło swój urok 😉
Tym słodkim akcentem kończę mój wpis, nie bojcie się spełniać własnych marzeń, możecie być kim tylko zapragniecie, wystarczy mieć odwagę i zrobić piewrszy krok!
Pozdrawiam serdecznie!
Trenerka Monika