Każdy z nas definiuje pojęcie szczęścia inaczej, aczkolwiek uważam iż u każdego z nas musi grać kluczową rolę, gdyż nie bez przyczyny zawsze życzymy sobie „dużo szczęścia” na wszelkie okazje w roku.
Czym jest dla mnie samej? Stanem ducha, który powoduje uczucie spokoju i swego rodzaju spełnienia. Problemy są zawsze, ale kiedy powiem sobie głośno że jestem szczęśliwa, moje zmartwienia w cudowny sposób zaczynają być coraz mniejsze, bądź niespodziewanie znajduję ich rozwiązania.
Życie na emigracji spędzone na wielu latach bycia singielką, z dala od rodziny i z grupka znajomych, którzy nieraz okazywali się być moimi wrogami nauczyło mnie bycia egoistką. Moje potrzeby i pragnienia zaczęły grać kluczową rolę, spędzałam dużo czasu na „eksperymentach” i swojego rodzaju szukania „mojej drogi życiowej”. Dziś nazwałabym to po prostu szukaniem szczęścia…
Nie do końca wiedziałam co chce robić, jaka praca daje mi 100% satysfakcji, ba! Ja nawet nie wiedziałam czy UK to w ogóle dobre miejsce dla mnie! Natomiast zawsze ceniłam sobie niezależność, własne zdanie, a prawdziwe znaczenie słowa kompromis poznałam dopiero rok temu.
Dziś- będąc uważam całkowicie inną Moniką niż 6 lat temu mam okazję rozmawiać z wieloma kobietami i niestety uważam , iż pomimo że żyjemy w zachodnim kraju, innej kulturze i otoczeniu pewne głęboko zakorzenione stereotypy zostają w naszej podświadomości.
Bardzo często kobieta w rodzinie przyjmuje postawę „męczennicy “czyli tej, która zawsze się poświeci dla dobra innych. Szlachetne, tylko po co? Jak długo jest w stanie siebie samą okłamywać, że wszystko jest okej ? Że dzieci mają zawsze pierwszeństwo i matka powinna zrezygnować z własnych marzeń czy potrzeb na rzecz ich dobra? A gdzie jest taki nakaz? Jeżeli mama nie jest szczęśliwa to czy naprawdę jest w stanie przekazać wszystkie wartości dzieciom? Myślę, że nie…że zawsze pojawi się jakiś niewygodny temat i w takiej sytuacji mama, która sama go „nie przepracowała” nie będzie w stanie wyedukować własnego dziecka.
Druga sprawa- drogie mamy kto zna was lepiej niż własny partner bądź dzieci? Czy wy- będąc młodsze byłyście w stanie rozpoznać kiedy wasze matki miały gorsze okresy, płakały w ukryciu bądź obdarzały Was tzw. „uśmiechem przez łzy?” No właśnie…. Wiec wasi bliscy też to czują i widzą.
Poruszam ten temat bo często spotykam się z wielką chęcią zmiany własnego życia i wyglądu u kobiet, które urodziły dzieci, wielokrotnie wstawały w nocy, kołysały i karmiły, godząc się jednocześnie na możliwe rozstępy, ekstra kilogramy i permanentne zmęczenie. To już jest duże poświecenie!
I teraz taka kobieta budzi się pewnego dnia i mówi sobie: dość! Teraz jest moje 5 minut!
Jest zmotywowana, gotowa zacząć, bo przysłowiowy kamień w bucie uwiera już bardzo długo i czas go wyciągnąć raz na zawsze a nie potrząsać nogą aby sam wypadł.
I co się dzieje? Ostatecznie wygrywa wewnętrzny głos, który po raz kolejny ją hamuje mówiąc: poczekaj jeszcze, nie powinnaś inwestować w siebie, swoje marzenia i rozwój bo dzieci zaraz zaczynają rok szkolny, bo chcą na wakacje do babci, bo trzeba opłacić nianię a już niedługo zbliżają się ich urodziny i Kinder party wymaga organizacji oraz nakładu finansowego. Czy naprawdę sądzisz, że te materialne rzeczy są ważniejsze dla Twojego dziecka niż Twój szczery uśmiech, pełna akceptacja siebie, energia do życia i poczucie własnej wartości? Bądź taką wersja siebie jaką chciałabyś, aby było Twoje dziecko w przyszłości, tylko ty jesteś dla niego prawdziwym wzorem do naśladowania!
Bądź egoistka, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu i.. kochaj siebie!
Wpis ten dedykuje wszystkim matkom które na chwile zapomniały o sobie …
Z wielkim szacunkiem do każdej z Was.
Przyszła mama
Trenerka Monika